Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/119

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 113 —

raz, bo nie dosłyszałem!“ Rób z takim co chcesz! Nie można też dopuścić, aby rzeźbiarz rozmawiał z niewinną panienką, albo inną porządną kobietą, bo w najlepszej intencji zechce nagle spróbować, czy jędrna wypukłość piersi nie jest przypadkiem sztukowana; wogóle zaś nie chce rozmawiać z osobą płci żeńskiej, której piersi mają wygląd ospały, gnuśny, lub przypominają źle wypełniony bukłak z koziej skóry. Gębę mają ci zacni ludzie zwykle mocno obrosłą niedźwiedzią sierścią, a gdy się taki rozbierze (broń Boże do kąpieli!) ujrzysz, że tak jest szelma pokryty włosiem, że go można odrazu położyć przed łóżko, jako niedźwiedzią skórę. Słów używają mało, raczej gadają rękami, pozatem okazują nadzwyczajną energję w torowaniu sobie drogi; nie było wypadku, aby rzeźbiarz usunął łagodnie stojące na drodze krzesło, — zawsze je kopnie tak, że się rozleci; musi być bardzo smutny i z tego powodu musi mu być wszystko jedno, jeśli otworzył drzwi za pomocą klamki, gdyż jeśli jest w normalnym nastroju, to je otwiera kolanem, brzuchem, głową, zresztą całym sobą. Jak zaś mało mówią ci ludzie, to jest zdumiewające przy równoczesnych wynikach; znałem rzeźbiarza, wielkiego mruka, który do modelki oprócz dwóch słów: „rozbierz się panna!“ i „ubierz się, pani!“ — nigdy nie powiedział najmarniejszego słowa i z tego wszyst-