Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/117

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 111 —

przechodzącą przez ulicę, przybraną w futro heroinę i powiedz jedno tylko słowo: „Futro!“ Charakterystyczna otwiera gdzieś w żółci ukryty odpowiedni tom encyklopedji i mówi: „kupione tam a tam, kupił je ten i ten, tamtej środy, jechali oboje dorożką, zapłacił tyle i tyle; ma żonę taką i taką, dzieci troje, Kazia, Stasia i Zosię, jest łajdak, pieniądze z nieczystego źródła, w teatrze zawsze na fotelu numer 14; teraz idą na kolację ze słodkiem szampańskiem, bo ta małpa innego nie pije; ma brodawkę na plecach i paznokieć jej wrasta we wielki palec prawej nogi.“

Aktor w słowach jest wstrzemięźliwszy i powiada krótko, jasno i wyraźnie: „Ten? miał być złodziejem, a został aktorem. Ale on ma jedną dobrą rolę.“ Nie było wypadku, aby w aktorskich referencjach wzajemnych, jeden o drugim nie powiedział o tej jednej dobrej roli, której nigdy nikt nie widział, ale to jest tak powiedziane na wszelki wypadek, jak piorunochron.

Najmniej obawy mieliśmy o rzeźbiarzy. Jest to naród z przyrodzenia tępy, a dobrotliwy; każdy z nich, porając się z kamieniem, nabiera niedźwiedziej siły, a wiadomo jest, co zostało powiedziane ongi heksametren: „atletom zresztą wiadomo, siła nie dana jest w głowie.“ Mojem zdaniem, na rzeźbiarzach można najlepiej dowo-