Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/116

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 110 —

skim djalogu nie wybijał interpunkcji na zębach. Naród bowiem poetycki, malarski i aktorski tak długo jest przyjemnie fałszywy, jak długo jest trzeźwy. Rzekłbyś, że to anioły się zeszły na symposion i grają na harfach. Kiedy jednak naród ten nieco podpije, wtedy się okazuje jasno jak na dłoni, że dwóch najwierniejszych przyjaciół życzyło sobie wzajemnie przez całe życie całego szeregu chorób, z których najlżejszą miał być trąd azjatycki, z towarzyskiej uprzejmości jednakże nie chcieli sobie tego powiedzieć. W dalszym ciągu wiadomą jest rzeczą, że nikt tak bardzo nie pogardza drugim człowiekiem jak aktor aktorem i jest wewnętrznie najgłębiej przekonany, że jego kolega nie siedzi w kryminale jedynie przez jakąś niewytłómaczoną pomyłkę. Naród ten, w przeciwieństwie do poetów, jest szczery na trzeźwo, a uprzejmie fałszywy po pijanemu. Aktorki za to są fałszywe w każdym stanie serca i umysłu. Dodać do tego wszystkiego należy, że najlepsza policja świata nie zna tak dokładnie wzajemnych między ludźmi stosunków, jak to wiedzą poeci o poetach, aktorzy o aktorach. W literaturze i w teatrze nigdy nic się nie ukryje, każde słowo zostanie zapamiętane, zanotowanym będzie każdy ruch. Pierwsza naiwna wie najdokładniej, z kim ma stosunki komiczna matka; pokaż zaś charakterystycznej