Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/100

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 94 —

siąg. Pannę Józię odbił Chrząszczowi zwyczajny tapicer, który się z nią ożenił, panna Stella, wyszła za mąż za konduktora tramwajowego, który wprawdzie nie pisał wierszy, ale za to miał prawie, że jeneralski mundur, stałą gażę i niestałe napiwki. Czy w oczach panny Stelli Wątróbkówny wytrzymałby Szekspir konkurencję z konduktorem tramwajowym? O, goryczy!

Nadeszło znowu siedem egipskich okresów czasu, tak bardzo chudych, że nawet głód u nas zgłodniał; muchy zdechały z głodu w naszym apartamencie, z którego widać było pogodne niebo, gwiazdy, koty na okolicznych dachach i dymy z kominów. Nikt nas nie odwiedzał, bo nie było na czem usiąść, a jeśli kto i zaszedł, nagłego dostawszy obłędu, to odchodził szybko w ostrzejszym jeszcze stanie.

Goście przychodzili jedynie w nocy. Szelma Chrząszcz zawsze kogoś przyprowadzał z ulicy, szczególnie kiedy deszcz lał. Był to zawsze jakiś; malarz niechlujny, Chrząszcza przyjaciel od serca, czasem zaś to ich o północy przychodziło dwóch albo trzech. Najpierw w ciszy nocnej rozlegał się srogi wrzask na schodach, gdzie się stróż darł na całe gardło, życząc tym najmilszym lokatorom połamania wszystkich rąk i nóg, w naszem zdemokratyzowaniu bowiem zaszliśmy tak daleko, że nie chcąc czcigodnego tego czło-