Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/97

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
79
STARY MĄŻ


— Dla kobiety wystarczy...

Wobec tego rzuciła mu się na szyję.

Boży pomazaniec zlekka ją powstrzymywał.

— Moja droga, czy byłaś ostrożna, idąc tutaj? Ten twój miły mąż patrzył kiedyś na mnie, jak złodziej na policjanta.

— Ależ mówiłam ci już tyle razy, żebyś się nie obawiał; przecież ile razy wchodzę do ciebie, zawsze się przeżegnam przed drzwiami.

— Ach, tak!...

— No, widzisz...

Podeszli ku oknu.

— Jezus, Marja!

— Co? Co się stało?

— Mąż tam stoi!

— Gdzie?

— Tam, w tamtej bramie.

Spojrzała przez firankę i wściekła się.

— A to bydlę! Tylko mężczyzna zdobędzie się na coś podobnego, ażeby szpiegować kobietę.

— Co teraz będzie?

— Mój kochany, bądź łaskaw i mnie to pozostaw.

Poeta patrzył zdumiony, jak wszystkie drobne pieniądze z portmonetki wysypała do jedwabnej torebki.

— Co to takiego?

— Do widzenia, do widzenia! Nie wychodź, zdaje mi się, że za chwilę tu wrócę.

Wybiegła; poeta widział przez okno, jak najspokojniej szła ulicą, potem weszła do kamienicy naprzeciwko, wyszła po dłuższej chwili i wchodziła właśnie w bramę, w której stał blady i nieskończenie zdumiony stary mąż.

Prawie, że się zatoczyła ze zdumienia.

— Ty? Cóż ty tu robisz?

— Ja, moja kochana? Nic, tak sobie... aleśmy się spotkali. No dobrze, ale co ty tu robisz?

Żona spoważniała.

— Nie myśl, mój drogi, że nie potrafię uczynić niczego dla drugich. Popatrz!