Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/9

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.



Bardzo sympatyczny Anioł położył się na chmurze, ręce splótł pod głową i patrzył zadumany w firmament.

Zmęczony był ogromnie, gdyż poprzedniego dnia była niedziela, więc przez cały dzień musiał klęczeć z kadzielnicą, w którą sprytne, małe aniołki dosypywały wciąż bursztynowego złota i najwonniejszych ziół rajskich; wieczorem znów śpiewał przy organkach, na których dość fałszywie, jak na kobietę przystało, grała święta Cecylja, dyplomowana nauczycielka chórów anielskich.

Skrzydła złożył starannie, aby się nie pomięły, zdmuchnął najbliższą gwiazdę, by go nie raziła w oczy migającem, niespokojnem światłem i trwał w zadumie.

Leżał na białej miękkiej chmurze, jak na okwieconej mleczami łące i chwiał się lekko razem z nią.

W niebie zaczęto dzwonić na Anioł Pański, albowiem chmury zaróżowiły się zlekka.

Jakiś święty staruszek wyszedł przed bramę, wyciągnął przed, siebie rękę i przez chwilę ją tak trzymał.

— Będzie pogoda, — mruknął potem zadowolony i powlókł się powoli na nieszpory.

W oddali jakieś ziemskie morze poczęło ociekać krwią; słońce syknęło z bólu, dotknąwszy zimnej wody brzegiem rozpalonego do białości kręgu. Po falach spłynęło słoneczne złoto, wody stały się spokojne, jakby zachwycone i oniemiałe z podziwu. Z ziemi podniosły się mgły, chwilę błąkały się ponad obszarem ślepnących stawów, które w dzień patrzą w niebo, jak rozszerzone nadmiernem zdziwieniem oczy i nad