Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/75

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
59
MISS ŚMIERĆ


Chuda, angielska miss Śmierć zaczęła, jęcząc:

„Ktoś ty jest, co się nocą osłaniając,
Podchodzisz moją samotność?...“

Poeta:

„Z nazwiska
nie mógłbym tobie powiedzieć, kto jestem,
nazwisko moje jest mi nienawistnem,
bo jest, o święta! nieprzyjaznem tobie.
Zdarłbym je, gdybym je miał napisane...“

A Śmierć, w wycie pospolite przechodząc:

„Jeszcze me ucho stu słów nie wypiło
z twych ust, a przecież dźwięk ich już mi znany.
Jestżeś Romeo? mów! jestżeś Monteki?“

Zdumiały się gracje na greckim fryzie.

Śmierć wpadła w szał miłosny i wołała, bijąc się pajęczą dłonią w imitację piersi:

„Gdyby nie ciemność, co mi twarz maskuje,
Widziałbyś na niej rozlany rumieniec...“

Ktoś przycisnął dzwonek silnie i nagle.

— To ona! Złaź prędko!

— Ona...

I kończyła szybko.

„...Wołają mnie... Zaraz!
Bądź zdrów, Romeo drogi! — Zaraz! Zaraz!
Najmilszy, pomnij być stałym...“

— Wleź za dywan, albo w jaki kąt.

— Dobrze... zrób niepokój... Masz za spokojną twarz. Tak! Dobrze!... Poruszaj silnie piersią... Dobrze! Już...

Ukryła się za wspaniałą palmą w japońskim wazonie i zaczęła z flegmą czyścić szkła pince-nez z herbową koroną.

Weszła ona. Szybko. Postąpiła kilka kroków i oparła się o ścianę, jak nieżywa. Przymknęła oczy, ciężko dysząc.

— No, uspokoić się... uspokoić...

Poczęła chwytać oddech.

— Coś mnie do ciebie gnało. Biegłam przez całą drogę, jak szalona.