— Cha! cha! cha! — zaśmiały się małpy.
W tłumie zapanowało zgorszenie.
— Gdyby tak Pan Bóg słyszał — ładna rzecz...
Smok stał rozjuszony i tłukł o ziemię ogonem, słoń ryczał, jakby mu ciotka umarła, i tłukł trąbą.
— Ładne towarzystwo, — rzekł lew.
— Strach! — zawrzeszczała papuga, która miała stosunek z zimorodkiem.
— Uhu... uhu... — jęknął puhacz, ślepy, nie wiedząc dobrze o co idzie.
— Gdzie jest człowiek?
— Śpi.
— Powinien przyjść i zrobić porządek. Słoń jest wielki, ale ma mózg mały.
— Cha! cha! cha! — wrzasnęły małpy, nie mogąc wymyśleć nic nowego.
Wróble podrygiwały ponad całem zebraniem, radując się niepomiernie.
Przygotowywała się pierwsza awantura o kobietę, która stała nieporuszona i zwrócona ku słońcu. Słoń rwał się bezczelnie do walki, jakby mu było wszystko jedno.