Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/17

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
9
ANIOŁ


Zbój stanął na ostatnim szczeblu drabiny; osadził się silnie, zaparł oddech w piersi, wsunął głowę pod strzechę i nagle chwycił rękoma oba skrzydła anielskie.

— Jezu! — krzyknął Anioł.

— Jest! — darł się zbój.

— Trzymaj go mocno... silny jest! — krzyczała z dołu dziewczyna z czarnemi oczyma.

Po chwili ściągnął rudy zbój nieszczęsnego Anioła na ziemię; omdlały, śmiertelnie blady, słaniał się Anioł na nogach. Sznurem związano mu ręce i skrzydła; rudy zbój trącił go pięścią w plecy.

— Nie jęcz!

Anioł zachwiał się i upadł na twarz; powlekli go w stronę chaty i uwiązali do płotu.

Anioł stał oniemiały z rozszerzonemi oczyma; serce się w nim tłukło jak u ranionego ptaka. Zbóje stanęli przed nim.

— Ładny jest! — krzyknął rudy.

— Skrzydła ma ładne, — mówiła dziewczyna z czarnemi oczyma.

Anioł rozszerzył oczy jeszcze bardziej i zapłakał, patrząc na jej złe, czarne oczy, które po raz pierwszy widział w słońcu.

Słońce parzyło go strasznie; krople potu mieszały się ze łzami i spływały po twarzy, bledszej od najbledszego płatka róży.

Potem zmartwiał i pochylił głowę, od czasu do czasu tylko niespokojnie rzucił na nich oczyma, czekając nato, co uczynią.

— Będziesz tu tak stał do zachodu słońca, — rzekł zbój rudy, zaśmiał mu się w twarz i poszedł ku chacie.

— Nie bój się, nic ci się złego nie stanie, — zaśmiała się dziewczyna i wszyscy odeszli.

Anioł patrzył za nimi nieruchomemi, załzawionemi oczyma, potem nieśmiało podniósł je ku niebu.