Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/166

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
138
KORNEL MAKUSZYŃSKI

Bogdajbyś sczezł... Że ta święta ziemia jest taka cierpliwa. Inna na jej miejscu, porządna kobieta, toby kopnęła to ścierwo na cztery wiatry... Malarzem być? Do dymisji się podam i ministrem zostanę. Słowo daję!

Miał jednak na drugi dzień pociechę.

Koło południa wsunęła się do celi dziwna figura.

— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus...

Malarz spojrzał i zdumiał się.

— A tyś się tu skąd wziął?

Był to równie zacny malarz, tylko głupszy.

Cienka figura, przybrana w czarne, potwornie szerokie aksamitne spodnie i w białą bluzę. Pod szyją coś jak stryczek, coś jak krawat. Bródka ruda, zakręcona fantazyjnie w lewo i rzewne, niezmiernie smętne wąsiki. Jakiś szczątkowy zabytek, jakaś mizerna pozostałość wyrudziałego materaca, jakaś resztka pendzla. Przyjaciel nie mówił, tylko piszczał, jakby na pękniętym flecie grał. Wogóle zaś głos miał trochę zapity.

Spojrzał filuternie na przyjaciela, powalonego na żelazne, szpitalne łoże boleści i zdumiał się.

— To ty jeszcze żyjesz? Na! na! I suchoty masz? Psia krew, hrabia!

— A widzisz, zawsze byłem arystokratą.

— Słusznie, słusznie... I rosół ci tu podobno nawet dają. Pańskie życie, słowo daję. Taki jak ja nie ma szczęścia. Można tu usiąść? Słuchajno, a może ty nie masz czasu, może ci przeszkadzam!

— Siadaj!

— Jakbyś chciał umierać, albo co, to ja wyjdę. Nie lubię patrzeć na umierających. Raz w moich oczach tramwaj psa przejechał, tom potem przez trzy dni obiadu jeść nie mógł. Zresztą nie miałem nawet pieniędzy na obiad i bardzom był z tego rad.

— Ty z Paryża wracasz?

— A jakże! Powiadam ci bracie, Babylon! Słowo daję. Sodoma i Gomora! Palce lizać... Na balu jednym to albo we fraku albo bez niczego, uważasz, tak jak model. Nie