Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/160

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
134
KORNEL MAKUSZYŃSKI

stryj miał także taki kark i djabli go wzięli. Pan nie wierzy? Jak Boga kocham!

Sympatyczny malarz? Co?

Potem go wzięli do szpitala.

Malarz się rozglądnął i bardzo mu się podobało. Po spędzonej nocy zwrócił się z miłym uśmiechem do najbliższego sąsiada z prawej strony.

— Łaskawy pan mocno chory?

Sąsiad spojrzał z rozczuleniem.

— O mocno!

— To mi pan może łatwo zrobić wielką przyjemność.

— Ależ panie, z miłą chęcią, jeśli tylko potrafię.

— Wie pan co? Niech pan jak najprędzej umrze...

Sąsiad wytrzeszczył oczy.

— Co? Co takiego?

— Mnie tam z tego guzik, uważa pan, ale pan w nocy niemożliwie chrapie. Umrzyj pan, drogi panie.

Tej nocy sąsiad umarł.

— Bardzo był dobrze wychowany człowiek, — rzekł malarz o nieboszczyku. — Tylko za mocno chrapał. Ale ludzie przed śmiercią stają się wogóle bardzo dystyngowani.

Sam nawet usiłował być dystyngowanym. Patrzył rozmiłowanym wzrokiem na siostrę miłosierdzia i chciał jej za wszelką cenę powiedzieć komplement. Myślał bardzo długo, wreszcie rzekł:

— A wie siostra, co?

— Co takiego, proszę pana?

— Siostra ma nadzwyczajny akt!

— Co ja mam?

— Nadzwyczajny akt.

— Ja mam kilka aktów: akty strzeliste, wiary, nadziei...

Malarz się zirytował.

— Ależ nie to! nie to! Ja, uważa siostra, myślę o tem — o! — że siostra ma doskonale zarysowane kłęby — o! tu! — i noga, że tak powiem, ho! ho!...

Siostra stała się purpurowa, ale potem patrzyła na malarza bardzo życzliwie.