Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/153

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
127
KOBIETA Z SERCEM


— Panie, cicho! To nie żaden warjat, to święty; on się już tak trzy tysiące lat kręci, bo myśli, że to się strasznie Panu Bogu podoba.

— A cóż Pan Bóg nato?

— Z początku się trochę irytował, ale ponieważ nie wypadało, więc kiwnął ręką i udaje, że go to bawi.

Anioł wskazał malarzowi mieszkanie.

— Gromnicę pan ma?

— Nie mam...

— No, a czemże pan będzie świecił? Że też żaden malarz nie przyszedł dotąd do nieba z gromnicą!

Siedział tedy zacny malarz w niebie i nic nie robił, znudziło mu się wreszcie, zresztą patrzył na wszystko bardzo podejrzliwie. Nie mogło mu się pomieścić w głowie, aby tu wszystko dawano za darmo.

— To jest jakiś ciężki kawał, — myślał malarz. — Każą mi potem płacić.

Poszedł tedy do świętego staruszka i powiada:

— Ojcze święty, z tem całem niebem jest jakiś szwindel.

Staruszek się oburzył.

— Co pan mówi! Taki znany, renomowany zakład! Jak pan może!

— Ja tu nie wytrzymam; czemu się tu nikt nie upomina za mieszkanie?

— Ależ panie kochany!

— Ani za wikt! Za darmo? Przepraszam, ale ja nie jestem do tego przyzwyczajony; żeby porządny człowiek nie był nic winien! To jest kiepski dowcip Ojcze święty, a jałmużny ja nie przyjmuję...

Święty staruszek zemdlał. Wywrócił przytem widocznie krzesło, bo malarz zerwał się na równe nogi.

Jasny dzień.

Przed nim stała żona, zadyszana i bardzo ożywiona.

— Ach, toś ty się nie kładł? Mój kochany, któż widział tak zdrowie marnować!

Malarz spojrzał na nią zdumiony i zaczął budzić uśpioną