Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/131

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
109
KOBIETA Z SERCEM


O, biedny malarzu!

Jednego dnia przyszło do niego objawienie boże; objawienie takie ma zazwyczaj siłę uderzenia kołem w głowę, tak, że się człowiek zatoczy pod najbliższy mur i z otworzoną na oścież gębą wygląda przez dłuższą chwilę jak apostoł, dziwujący się wniebowstąpieniu Pana. Malarz szedł ulicą, powoli i bez troski, rozmyślając nad tem, jakby wyglądała ulica, gdyby ze wszystkich, którzy na niej w tej chwili się znajdują, spadły nagle szaty; człowiek ten miał zawsze perwersyjne instynkty, kwalifikujące się na wyspy polinezyjskie.

Zachód był; słońce jakby zaczepiło kręgiem o szczyt jakiejś wieży, darło się wzdłuż, tak, że krwawa struga zaczęła zeń spływać na okoliczne dachy. Chmury zabarwione były fioletowo, jak krowa na nagrodzonym obrazie z Salonu. Na ulice wypełznął tłum i sączył się niemi. Człapały konie dorożkarskie, jak rytm u podłego poety, tak samo zdechłe, jak poeta. Złoty słoneczny pył osiadł na suchotniczych drzewach, które stanęły rzędem wzdłuż plantacji, jak pokrzywione żebraki przy drodze na cmentarz.

Malarz zaśmiał się przyjaźnie do zezowatego konia u dorożki, przyglądającego się bezmyślnie, jak obok niego kilku młodych Polaków grało w guziki. Potem przeszedł zacny malarz na drugą stronę ulicy, albowiem po tej, którą przechodził, był jakiś sklep, mogący mieć do niego pretensje, wprawdzie nie wygórowane, ale słuszne, choć mocno krzywdzące. Za chwilę przeszedł znów na tamtą stronę, albowiem po tej był taki drugi sklep, na którego widok malarzowi robiło się słabo. A że sklepów jest wiele w mieście wielkiem, szedł ten malarz w słońcu, odbijając się wciąż od jednego muru do drugiego przez całą szerokość ulicy, oburzony w tej chwili słusznie na ojca zato, że spłodził jego, a nie spłodził renty.

— Uniesienia miłosne ojców, myślał malarz, zawsze doprowadzają do tego, że zapominają o tem, co będzie; cieszą się tem, co jest.

Tak sobie tedy wesoło rozmyślał młody malarz, albowiem każdy malarz, kiedy nie ma czego lepszego do roboty,