Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/125

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
103
LUDZIE TRAGICZNI


Powstał wściekły.

— Ona się naprawdę struje, histeryczka. Co tu robić? Co właściwie robić?

Siadł, myślał, chodził, palił papierosy jednego po drugim.

— Struje się, słowo daję, że się struje, takiej dużo nie potrzeba...

— Djabli nadali! — wrzasnął wreszcie, spojrzał na zegarek i pojechał jeszcze na operetkę.

— To niech się truje, — myślał — jeśli taki zwarjowany babsztyl, to niech się truje. Jednej histeryczki mniej na świecie, to także coś znaczy...

W nocy jednakże nie mógł zasnąć.

— A nuż już po niej? — myślał. — Całe szczęście, że to nie przeze mnie.

Potem sobie coś przypomniał, wstał z łóżka, zaświecił świecę, wyjął z nocnego stolika rewolwer i — schował go do szuflady biurka, którą zamknął na klucz.

— Żeby mnie nie skusiło — pomyślał.

Rano zerwał się i popiegł na miasto. Przeszedł chyłkiem ulicę, przy której mieszkała. Spokojnie.

— To nic nie znaczy — rzekł — może już po wszystkiem.

Bał się stróża pytać. W cukierni przeglądał pisma poranne. Nic. Zaczął doznawać niemiłego rozczarowania. Ale brak wiadomości w pismach niczego jeszcze nie dowodzi.

— Mogli przez grzeczność nie napisać, to w każdym razie skandal dla rodziny.

Nagle błysnęło mu coś w głowie.

Biegł ulicami i zaczął pilnie czytać wszystkie pogrzebowe klepsydry.

— Może już wywiesili? — mruczał i czytał nazwiska wszystkich, którzy po krótkich a ciężkich cierpieniach zasnęli w Panu i proszą krewnych i znajomych na obrzęd pogrzebowy, który się odbędzie punktualnie.

Stanął właśnie przed murem, z którego aż biło od śmiertelnych plakatów.

Czytając, potrącił kogoś.

— Pardon!