Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/123

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
101
LUDZIE TRAGICZNI


— Słuchaj, a możeś ty już się chciał kiedy strzelać?

Biedny człowiek zrobił minę zakłopotaną.

— Ach, no nie... Właściwie nigdy...

Ale był ponury i z pewnością chciał się już kiedyś zastrzelić.

Ona patrzyła na niego z podziwem. Podszedł do nocnego stolika i wyjął rewolwer.

— Patrz!

Piękna kobieta ukryła się za szafą.

— Nie żartuj mój drogi, tyle z tem wypadków.

Więc jej nie przerażał.

— Słuchaj...

— Proszę cię?

— I ty się nim zastrzelisz?

— Tak!

— Dziś?

— Dziś, o północy.

— Słowo honoru?

— Nie daje się słowa na te drobnostki.

— To mi przysięgnij.

— Przysięgam ci!

— Jak mnie kochasz?

— Na miłość twoją przysięgam!

Cofnęła się i rozchyliła w upojeniu usta.

— Żebyś ty wiedział, jakiś ty w tej chwili wspaniały!

On spuścił skromnie głowę na piersi i po chwili spytał:

— No, a ty?

— Ja? Ja umrę także.

— Dziś?

— Dziś! Zresztą w chwili, kiedy będę wiedziała, że nie żyjesz, serce mi pęknie z bólu.

— Dziecko!...

— Mam morfinę. Rano będę nieżywa.

Zamyśliła się nieskończenie, a potem patrząc gdzieś w bezkres, mówiła szeptem:

— Co to będzie za skandal w mieście! Wyobraź sobie! Jeżeli kto przypuszczał cokolwiek. Boże! co to będzie! Co to będzie!