Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/120

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
98
KORNEL MAKUSZYŃSKI


— Żebyś ty wiedział, jak ja cię nieskończenie kocham, jak strasznie... jak strasznie...

— Małpa zielona, — pomyślał z niezmierną tkliwością.

A ona mówiła:

— Słuchaj! Powiem ci coś, co mi przez gardło przejść nie chce. Kocham ciebie i kocham moje dzieci... kocham męża...

W tem miejscu spojrzała na niego z pod oka, ale on ani nie drgnął. Umiał to na pamięć.

— ...Tak żyć nie można...

— Tak! — rzekł on beznadziejnie i zwiesił głowę.

— ...Tak żyć niepodobna. Myślałam dziś nad tem przez całą noc i doszłam do przekonania, że my się musimy rozstać...

Powiedziała to z jękiem zerwanej nagle struny.

— No i...?

— I rozejdziemy się.

On chciał rozpaczać, ale był trochę zmęczony; więc tylko zwiesił głowę, podparł ją obiema rękami i patrzył ponuro w przeciwległą ścianę.

Ona ujęła rękoma jego głowę.

— Biedny mój...

Westchnął jak człowiek, który czeka tylko na rejenta, aby oddać duszę w przechowanie Bogu.

— Bo widzisz, ja ci nie powiedziałam jeszcze wszystkiego...

Na nim to nie zrobiło wrażenia.

— ...Zupełnie ci nie powiedziałam. Ja ci chcę powiedzieć, że jeżeli mi nie wolno żyć z tobą, nie chcę żyć zupełnie.

Dwie łzy, spoglądając na siebie uważnie, aby która nie wyrwała się z głupia za prędko, czekały w kątach jej oczu.

— Ja żyć nie będę!

Powiedziała to mocno i zaczęła szybkim krokiem przemierzać pokój.

On myślał przez dłuższą chwilę, jak się zachować w sytuacji tak wybitnie karawaniarskiej, wreszcie uczynił to, co