Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/105

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
85
STARY MĄŻ


— Dobrze, wszystko ci powiem. Nie wiedziałeś o tem, że jestem obciążona dziedzicznie, strasznie jestem obciążona...

Potok łez zaświadczył w tej chwili to potworne nieszczęście. Stary mąż zaczął się niepokoić.

— Ojciec mój był degenerat, dziadek jak wiesz, struł się. A matka...

— Matka...?

— Matka była chora, strasznie chora... przytem morfinistka...

— Cóż dalej?

Stary mąż miał łzy w oczach.

— ...Odziedziczyłam po matce straszną chorobę... Ja musiałam cię zdradzać! Ponieważ jednak wiedziałam o tem, że muszę to czynić, nie czyniłam tego... Okłamywałam życie i jego prawa...

Westchnęła tak strasznie, że w mężu serce na chwilę zamarło, tak, je z trudem powołał za chwilę do życia.

— Mów... mów wszystko...

— ...Kiedy przychodziła na mnie ta chwila, zaklinałam któregoś z twoich przyjaciół, kazałam mu przysiąc na krzyż, że mi nic złego nie uczyni i oddawałam mu się...

— Jezus! Marja!

— Nie bój się! Uspokój się mój drogi... Oddawałam mu się symbolicznie... On udawał, że mnie zdobywa, ja udawałam że mu się oddaję.

Staremu mężowi zaświtało coś w głowie...

— Rzecz jest niepodobna do wiary — rzekł — przecież ja byłem, że tak powiem na każde zawołanie...

Żona uśmiechnęła się przez łzy.

— Na każde?...

Mąż się trochę zawstydził.

— No tak... ale widzisz, moja droga... udawać... każdy potrafi... i ja także...

— Tak, widzisz, ale to musiała być zdrada...

— Straszna rzecz...