Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/104

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
84
KORNEL MAKUSZYŃSKI

nieznacznie, potem ocierając się o ścianę, podeszła bliżej ku niemu.

Ubrana była w japoński szlafroczek, który miał minę zmęczoną i zmiętą, jakby po wielu bardzo gwałtownych przejściach.

Podeszła do męża i położyła mu lekko białą rękę na pstrej głowie. Był tak przybity, że nie reagował nato zupełnie.

Szepnęła cichutko:

— Biedny mój...

Stary mąż trochę oprzytomniał, był jednakże w tej chwili więcej zdumiony, niż wściekły. Wobec tego niespokojnie wydął westchnieniem gors koszuli i znów zatkał.

Wtedy ona wyjęła mu chustkę z kieszeni tużurka i miękko zaczęła ocierać mu oczy.

— Mój ty drogi... biedny... bardzo biedny... ja ci wszystko powiem... Ty nie wiesz wielu rzeczy, ty biedaku najdroższy...

Uspokoił się gwałtownie i patrzył na nią strasznemi oczyma, które ciskały z siebie błyskawice, nie takie jednak groźne, aby mogły przestraszyć psa albo wróbla.

Żona zwaliła mu się całem ciałem do stóp, objęła rękoma jego kolana, a łzy jej, gorące, cudne łzy plamiły mu spodnie.

— Ja ci wszystko powiem...

Milczał.

— To nie ja jestem temu winna... Słuchaj... Potem mnie możesz zabić...

Odetchnęła jak w chwili, kiedy klęka przy konfesjonale, w którym ksiądz błogo usnął.

— ...Tak jest... Był u mnie mężczyzna, lecz przysięgam ci, że nic między nami nie zaszło. Nic! Przysięgam ci na pamięć matki...

...Zanim wszedł do mego pokoju, przysiągł na krzyż, że mi nic złego nie uczyni. Musiał przysiąc... a ja musiałam go prosić o to, aby przyszedł.

Stary mąż otworzył szeroko oczy.

— Mów... szepnął.