Page:Julian Tuwim - Czyhanie na Boga.djvu/134

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

tylu dni minionych... Jęczy, upomina się o coś, krzyczy daleka wrzawa modlitw, tęsknoty, szeptów, wyznań, radości, błagań — — huczy, wikła się, spokoju nie daje...

Kto potrafi rwać powrozy, niech mnie nauczy.

Ciągnę je, naprężam, ale wcierają się jeszcze bardziej w ciało i nie pękają. Trzeba je ostrym nożem przeciąć. (To przenośnia, lecz nóż jest prawdziwy).

Przeklęty śpiew! Nagromadzone są wielkie zapasy Ducha, nagromadzone są najcudowniejsze możliwości, a zaczną gnić. Tułać się zaczniesz, chodząca kloako!

Albo stężeją, skamienieją, zmartwieją żywe pąki i nasiona. Będzie głaz, w granit zastygły ogród.

Przeklęty śpiew o wywróceniu oczu w słup i głupkowatym uśmiechu upadłego.

Przeklęty śpiew o świątyni, gdzie przybito tabliczkę: „Tutaj nie wolno się modlić”.

Uparta myśl, manjackie powtarzanie imienia i mętno-biały ocean melancholji.

Przeklęty śpiew! Wstyd nazwania rzeczy po imieniu i ukrywanie świętych szczegółów!

Ach, ta megalomanja myśli: „Jakto? mnie nie będzie'Ż”

Rozbrat człowieka współczesnego z tradycją bohaterstwa duszy! (szczerość, tragiczna szczerość!)

132