Page:Hrabia Emil.djvu/128

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

Wtedy z bliskich, przyziemnych krzaków wychodzi ta trwożna, puszysta, śliczna istota leśna, zaklęty wdzięk, lekkość i dzikość. Pyszczek wysmukły, niezmiernie subtelny i jakby zasmucony, futro złotoczarniawe, kształt wydłużony kitą cudną, ruchy jedwabne, mądre, uważne i gibkie. — Biegnie lekko, zwolna, rozgląda się i widzi wszystko.

Emil łagodnie, sennie, prawie niewidocznie, złożył się do strzału. Jednocześnie z pociągnięciem cyngla lis wymknął się z linji strzału, dał susa w bok, w niskie krzaki. Natychmiast padł drugi strzał i trafił go na komorę.

Śliczny łebek lisa zanurzył się między łapkami w mięki puch śniegu — jak u dziecka żałosnym gestem rozpaczy.

Naganka była już tuż tuż. Nowy sygnał trąbki ostrzegł o jej bliskości.

Ostatniego zająca Emil puścił za linję i posłał za nim strzał. Ten dostał także w łeb — ale pomknął dalej dziwacznym, nierównym cwałem. W jakiemś miejscu stanął, zawrócił nagle, jakby coś sobie przypomniał — i tym samym śpiesznym truchtem szedł prosto na Emila. O dwa kroki od niego padł martwy. Emil aż się zadziwił. — To, co dla tamtego rannego móżdżku było jakąś nieodzowną, straszliwą, śmiertelną koniecznością, z zewnątrz wydawało się ceremonją zupełnie zbyteczną i pozbawioną sensu.

Naganiacze ze strzelcami podeszli, zbierając zwierzynę. Emil nie spojrzał nawet na swoje trofea, tylko niedbale podyktował nadleśnemu ilość strzałów i zwierzyny. Tak nakazywał savoir-vivre myśliwych, wpojony mu zdawna przez stryja.

126