Page:Hanns Heinz Ewers - Żydzi z Jêb.pdf/183

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

miejsc zupełnie nie czułych — o matce naszej on i sędziowie byliby sobie wytworzyli sąd bardzo rychło. Tegoż wieczora mogłem znowu obserwować matkę naszą w pełni księżyca. Siedziałem ukryty na kanapie narożnej, widziałem jak otworzyła drzwi sypialni swej i weszła. Usiadła na fotel w samem świetle księżycowem, przygładziła sobie srebne włosy pod czarną koronkową chusteczką i spoglądała przez otwarte okno — matka nasza wyglądała cudownie. Siedziała nieruchoma; ulica pogłębiona była w ciszy całkowitej, w pokoju panował spokój najzupełniejszy. W tej chwili odezwał się świerszcz matki. Cieniutko i delikatnie, o wiele ciszej niż zazwyczaj ćwierczy. Lecz zdawało się, że zwierzątko się obawiało przerwać tę świętą ciszę. Rychło znowu śpiew jego ustał. Oko me szukało świerszcza po pokoju. W chwili, gdy znowu spojrzałem na matkę, widziałem, jak coś zeskoczyło z niej? — Obok niej? Nad nią? — Nie wiem. Ale nie świerszcz, o nie, coś wielkiego, szarego. Spadło na dywan, lecz nie słyszałem najmniejszego szmeru. Potem wskoczyło na mały szezlong przed otwartem oknem, leżało przez chwilę na żółtem futrze guanaka, wówczas zauważyłem, że był to wielki kot. W następnej chwili szare zwierzę siedziało na oknie — potem wyskoczyło. Mimowoli przeląkłem się. Lecz