Page:Hanns Heinz Ewers - Żydzi z Jêb.pdf/173

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

że jest w tem też choćby cokolwiek „wprawy“, jak to zowie mały Moryc?

Ona zaś, matka, zdaje się być zupełnie zabezpieczoną od wszelkiego nieszczęścia. O wypadku swym automobilowym zapewnie Ci pisała, ale niezawodnie tak na swój sposób, traktując go jako bagatelkę i żartując sobie zeń. Oto jak się ta historja odbyła. Na rogu ulicy Św. Marji i Św. Krzyża matka przechodziła przez trakt uliczny, przyczem dziesięcioletnia dziewczynka ją prowadziła. Obie były już prawie po drugiej stronie; dziecko stało już na trotuarze, podczas gdy matka właśnie nań wstąpić miała. W tej chwili nadjechało z poza rogu auto w najszybszem tempie, tuż obok brzegu ulicy, by wyminąć wóz ciężarowy, zbliżający się z drugiej strony. Woźnica spostrzegł matkę, zahamował bezzwłocznie i pokierował na lewo, zwracając maszynę przeciw wozowi ciężarowemu. Za późno! Przednie koło uchwyciło matkę i rzuciło ją na trotuar; tam leżała w omdleniu obok dziecka, którego ręki nie wypuściła. Dziecko podniosło się i zaczęło krzyczeć; ludzie zanieśli bezzwłocznie zemdloną, sędziwą damę do sklepu narożnego. Znano ją tam bardzo dobrze; zatelefowano w tej chwili po lekarzy i powóz dla transportu chorych. Tymczasem dano jej nieco czerwonego wina. Lecz po kilku minutach matka wróciła