Page:Hanns Heinz Ewers - Żydzi z Jêb.pdf/171

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

można ją okradać. W trzy tygodnie później włamano się do owego interesu, wypróżniono kasę i skradziono mnóstwo cennych rzeczy. Schwytano wprawdzie później złodziei, lecz dopiero gdy już wszystko przehulali.

Chłopak z sąsiedztwa, któremu pozwoliła bawić się w naszym ogrodzie, pewnego dnia z czystej swawoli ściął młodą brzozę, drzewko, które matka sama zasadziła i bardzo kochała. W parę dni potem dostał równocześnie szkarlatyny i dyfterji. Gdy był między życiem a śmiercią, rodzice jego w najwyższem rozdrażnieniu przyszli do matki — słyszeli, że matka chłopakowi, „życzyła czegoś złego“. Wiedzieli, co dziecko ich nabroiło i byli o tyle rozsądni, że nie czynili matce nawet najlżejszego zarzutu. Powiedzieli tylko, że to ich jedyne dziecko i prosili matkę, by mu przebaczyła i by się nad niem zlitowała. Naturalnie, że matce odrazu żal się zrobiło i że płakała wraz z rodzicami. Odesłała ich potem, zapewniwszy ich, że dziecko znowu wyzdrowieje. Kuzynka nasza Berta, która była obecną przy tej rozmowie, opowiadała mi, że rodzice odeszli pełni radości i z widoczną wiarą w prawdę tych słów. Gdy się oddalili, matka oparła głowę o ręce i siedziała bez ruchu przez jakie pięć minut. Potem mówiła z kuzynką o czemś całkiem innem, jak gdyby nic nie było zaszło. W rzeczy samej