Page:Hanns Heinz Ewers - Żydzi z Jêb.pdf/151

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Zazwyczaj nie długo po jedenastej udaje się na spoczynek. Odprowadzam ją wówczas do sypialni, życzę jej dobrej nocy i idę do swego pokoju. Przed niedawnym czasem zapomniałem był jakąś książkę; zeszedłem tedy ponownie, by ją poszukać. W przedsionku zapukałem ostrożnie do drzwi jej pokoju. Nie ma odpowiedzi. Ponieważ nie mogła jeszcze usnąć, zapukałem ponownie, wreszcie otworzyłem ostrożnie drzwi. Pokój był nawpół oświetlony, łóżko nienaruszone. Poszedłem przez jadalnię do jej buduaru; tam spostrzegłem ją, siedzącą na fotelu. Była zupełnie ubrana, łokcie oparte na stole, głowę trzymała w rękach. Oczy jej były szeroko rozwarte — i patrzały w próżnię. Wszedłem, zrazu cicho; potem spowodowałem umyślnie lekki szmer — zdawało się, że mnie nie słyszy. Przestraszyłem się — czy może jej się coś przydarzyło? Lecz już drugie spojrzenie uspokoiło mnie — żyła i oddychała. Usiadłem więc, nieco oddalony od niej, na kanapie i obserwowałem ją.

Nie ruszała się. Rysy jej były nieruchome, lecz nie zdrętwiałe, oko widocznie żyło. Chwilami zdawało się, że dreszcz jakiś nią wstrząsa — lecz być może, że się mylę, co do tego: Nie było światła w pokoju, tylko pełnia księżycowa sierpniowej nocy wpadała przez okno szeroko rozwarte — siedziała w tem