Page:Hanns Heinz Ewers - Żydzi z Jêb.pdf/135

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Mylicie się, moi panowie! Nie macie nawet tej odrobiny siły, by zniszczyć znienawidzone stworzenie, które stoi tu przed wami! Złożyliście wyrok w moje ręce; a więc: zwalniam się.“

Głos Marji Stuyvesant nie podniósł się. Mówiła bardzo spokojnie, bardzo cicho i z pewnością siebie. Nie czekała na odezwanie się siedmiu panów; rzekła:

„Dziękuję wam, panowie! A teraz możecie odejść.“

Nikt nie odpowiedział; siedzieli i nie ruszali się. Potem wstał hrabia Thun, wziął klucz ze stołu, poszedł ku drzwiom niepewnym krokiem. Pan del‘ Greco poszedł za nim, zostawiwszy drzwi szeroko otwarte. Bankier Ulbing podniósł się, następnie malarz i adwokat Loewenstein.

Pułkownik Thursby zbliżył się, stanął przed Marją. Czarne oczy jego dziwnie zamigotały, usta jego drżały. Jednak — nie znalazł słowa. Kąsał wargi — wyszedł jak tamci.

Patrzała za nim, uśmiechnęła, się. Odłożyła papieros swój, podniosła się. Westchnęła lekko. Następnie podeszła do okna, odsunęła zasłonę, spojrzała na zatokę, nad którą leżało światło miesięczne. Jeszcze jeden był w sali. Zeszedł, podszedł ku niej. Rzekł: