Miss Śmierć/Ona ma przyjść

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kornel Makuszyński
Tytuł Miss Śmierć
Podtytuł Ona ma przyjść
Pochodzenie Rzeczy wesołe
Data wydania 1922
Wydawnictwo Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Druk Zakłady graficzne Instytutu Wydawniczego „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały tekst
Cały zbiór
Indeks stron
[ 67 ]
ONA MA PRZYJŚĆ.

Na drzwiach niema dantejskiego napisu, albowiem kto tu przychodzi, ten nie ma niczego do stracenia. Mowa jest o skarbach nie tyle duszy, ile ciała, a zresztą i duszy i ciała.

Wewnątrz jest on. Wnętrze jest takie jak on, a on taki jak wnętrze jego świątyni.

Jest ciemno.

Taki jak on, nie znosi świetlanych orgij. Obrosły, niedźwiedzi barbarzyniec pławił się w słońcu, leżąc równocześnie w błocie. On przeczytał trzy dzieła o historji kultury i nosi czarny, przepysznie skrojony tużurek. Do djabła mu słońce, które jest rozkoszą głupich. Zresztą do słońca jest tylko pięć porządnych rymów. Jeśli mu przeto wypadło zejść się ze słońcem na ulicy, odwraca się do niego tyłem.

— Słońce może się dziś przydać chyba do kąpieli słonecznych — powiedział aforyzm, sprzedał go po trzy centy od wiersza i kupił świecę.

— Przyjacielu, czemu nie miłujesz słońca? — pytał go człowiek, który miał żonę i siedmioro dzieci.

— Albowiem bydle to od wieków nic nie robi, tylko zapładnia ziemię. To potrafi byle bawół.

Przyjaciel się zamyślił, żali przyrównany być może do słońca, żali do bawołu. [ 68 ]

— Człowiek bowiem stworzony jest nie dla słońca, lecz dla śmierci.

Nie był więc słoneczny, on poeta i umiłował mrok, który pełzał mu po twarzy i po piersi i po czarnym tużurku.

Oto się rozsiadł w swej świątyni i zamyślił.

Z pod liści przepysznej palmy w japońskim wazonie wypełzła Śmierć, rozciągnęła ręce i ziewa. Potem wzięła z mahoniowej półki prześlicznie oprawione Pismo św., usiadła na fotelu w kącie i poczęła czytać, ciągle ziewając.

Po ścianie, obitej czerwoną tapetą, mrok zaczął się lać na podłogę jak wilgoć i wsiąkał jak ona w miękki, puszysty dywan, na którym gasły powoli kolory; zmienił się za chwilę w mokrą szmatę.

Śmierć wstała z fotelu.

Była to powiewna, chuda angielska miss, bardzo sympatyczna. Dostał ją poeta w spadku od zmarłego malarza, u którego była na utrzymaniu.

Miss usadowiła się z gracją na białej, niedźwiedziej skórze, jak na wyspie.

Lecz powódź mroku zaczęła się od podłogi wznosić coraz wyżej i wsiąkać w powietrze. Biała wyspa niedźwiedziej skóry szarzeje coraz bardziej i rozpływa się w wilgoci mroku.

Mrok się pnie wszędzie i ściera starannie białe plamy. Na ścianie widnieje jeszcze biały grecki fryz, na którym tańczą gracje. Mrok nasyca sobą powoli gazy ich powiewnych szat; ręce czyni gracjom oślizgłe; przestają tańczyć. Psują sobie przeczyste linje twarzy, bo zaczynają ziewać; któraś o kolumnę koryncką się wsparła i drży od zimna mroku.

Io Corregia, nad pianinem zawieszona, zmieniła odwieczną, bardzo miłą pozę, albowiem chmurny Jowisz zupełnie w mroku się rozpłynął.

Jeszcze tylko lśni śmiertelnie blada twarz poety nad biurkiem; tak blada nie jest chórzystka, kiedy „robi“ w „Fauście“ Małgorzatę po śmierci. Więc mrok się czepił poły czarnego tużurka i pnie się w górę. [ 69 ]

Pełza powoli i cicho.

Rozlał się po twarzy, zgasił oczy.

Ciemno.

Miss Śmierć ziewnęła głośno w kącie.

— Wychodzisz?

— Nie.

— Przyjdzie kto?

— Przyjdzie.

— Ona?

— Która ona?

— Ta ze złotym zębem?

— Nie, ta z suchotami.

— Aaaa!

I wpatrzyła się w mrok.

Za chwilę słychać z kąta pokoju:

— Na coś ją wziął, na oczy?

— Nie.

— Na rozdęte nozdrza?

— Nie. Na hymny o śmierci.

Miss Śmierć przeciągnęła się na niedźwiedziej skórze z gracją nieporównaną.

— Mówiłam ci zawsze, że to najlepsze. Raz ci się tylko nie udało, bo zanim postanowiła przyjść, naprawdę umarła.

Zaczyna być duszno.

Kilka tuberoz już gnije, udusiwszy się własnym zapachem. Zapach ten kroplami się niemal sączy, jak żywica.

— Zapal świece. Zaczyna być nudno... Kiedyż przyjdzie?

— Niedługo.

Zapalił dwie świece z czerwonemi abażurami. Czerwone światło polało się z biurka, jak ciepła krew. Gracje na fryzie przymknęły oczy.

Io, schwytaną na gorącym uczynku, oblał czerwony z tego światła rumieniec.

Mrok chyłkiem wpełzł pod fotele, za firanki; niechętnie, ociągając się, właził w kąty, chował się za szerokie liście [ 70 ]palmy i spoglądał z poza nich, jak z poza szeroko rozwartych palców dłoni, położonej na twarzy.

Cyprysy na jakimś włoskim obrazie zachwiały się w migającem świetle i zaróżowiły się, jakby je całowało słońce zachodzące.

Mrok się położył jak bury pies pod drzwiami w drugim pokoju, węszył i czekał, kiedy krwawiące świece same siebie strawią.

Śmierć z miną znudzoną przewraca kartki biblji. Z sympatycznym uśmiechem zatrzymuje się przy „Pieśni nad Pieśniami.“

Nagle podnosi oczy.

— Mój drogi, zmień kołnierzyk. Kobieta dojrzy w tej chwili, że brudny. Kobiety są subtelne, jak kwiaty.

— A tak...

Cicho. Straszliwie duszno. Wszystko jest miękkie i wszystko jest leniwe. Nie słychać odgłosu kroków. Nawet świeca nie pryśnie.

Poeta z białą twarzą i w czarnym tużurku, robi przygotowania. Ustawia na biurku fotografje, niektóre chowa. Rozrzuca papiery; robi artystyczny nieład. Otwiera dziesięć książek w najrozmaitszych miejscach; niektóre ustępy w nich zakreśla czerwonym ołówkiem.

Dobywa Beethowena, okurza, wyszukuje miejsce, gdzie najwięcej czarnych znaków i kładzie na pulcie pianina. Nadpala świeże świece w złoconych jego lichtarzach. Potem stawia na biurku szklankę wody i porzuca obok niej aptekarski papierek do zawijania proszków.

Odpoczywa, usiadł ną fotelu, czeka.

Chuda angielska miss Śmierć spojrzała niedbale.

— Gotowe?

— Już.

— No taaak... Gdzieżeś ją znalazł?

— Czytała moje wiersze. Djabli wiedzą. Napisała mi list.

— List? Zwykle bywają ostrożne. Męża ma?

— Ma.

— I dzieci? [ 71 ]

— I dzieci.

— To dobrze. Inaczej nie byłoby zajmujące. I tak miłość zaczyna być coraz głupsza. Miłość mądrych ludzi. Taki pierwej robił ballady, wył i grał, czytał z nią Galeotta. A teraz tłumaczy jej, jak to Sheldon powiedział, że sumienie jest nałogiem, — uważasz! A potem się rozchodzą, jak gdyby nigdy nic, ona w prawo, on w lewo. „Ty pójdziesz górą, a ja doliną“. To za proste... Romantyzm djabli wzięli... Tak nie można. Ty to jeszcze jako tako umiesz urządzić. Cóż ci pisze?

— Nie wiem, czy można? List od kobiety... Ma męża.

— Mój złoty! między nami?

Znalazł list i przebiegł go oczyma.

„...Daję ci wszystkie moje sny; me oczy...“

— To nie ten, to na jutro.

Znalazł inny. Lśniący papier jakby wchłonął w siebie czerwone światło. List stał się ciepły.

Poeta czytał:

„...Idę za tobą, bo mnie wołasz. I błogosławię ręce twoje i usta twoje i oczy twoje. Niech będą pochwalone po trzykroć i po stokroć. Pełna jest ciebie każda myśl moja i każde moje słowo. Idę za tobą, bo w oczach twoich jest potęga...“

— Co jest w oczach twoich?

— ...Potęga...

— A tak! I cóż dalej?

„...jest potęga, a moc w wołaniu twojem. Czekałam na ciebie tyle bezsennych nocy, tyle męczących dni. I taka jestem biedna niezmiernie, że nie mam już łez. Więc idę za tobą, aby pić z twego smutku i płakać twojemi łzami. Smutny jesteś...“

— Jaki? Jaki?

— ...Smutny...

— Czytaj dalej, to wesoła rzecz!

„...a usta masz od tęsknot chore. (Niech pochwalone będą twoje usta!)...“ [ 72 ]

— Zaraz! przepraszam cię, — te ostatnie słowa pewnie w nawiasie.

— W istocie.

— Naturalnie. Ale ja znam literackie rzemiosło! No i...

„...Idzie przeto do ciebie dusza moja...“

— Sama?

„...dusza moja. Przyjmij ją jak król...“

— A mówiłam, byś wziął czysty kołnierzyk. O!

„...i niech dobroć twoja wyciągnie ku mnie ramiona...“

— No taaak!

Cisza.

Strasznie nudno.

Z pogniłych tuberoz ciało odpada. Woń ich usiłuje pełzać, lecz jest bezsilna.

— No taak... Napisane krwią. Bardzo kochasz?

— Mam na oczach mgłę. Mam zawrót głowy. Oszalałem... kocham...

Wtem się zerwał z fotelu blady poeta w czarnym tużurku. Chwycił szklankę z wodą i szczoteczkę do zębów. Począł płukać usta i myć zęby.

— To jest wyrafinowana kultura — zauważyła chuda miss Śmierć.

A poeta otarł spocone czoło.

— Nie myłem tydzień, — rzekł — a dziś przyjdzie do pocałunków...

— No taaak... — mruknęła chuda, angielska miss Śmierć.




Public domain
This work is in the public domain in countries where the copyright term is the author's life plus 70 years or less. See Copyright.